Nowy Rok. Klatki filmu przesuwają się nadal. Nic się nie zmieniło. Umieram i rodzę się kolejny raz.
Dziś uczyłam się łaciny w kościele i prosiłam o wsparcie. Pomyślałam o tym, że od czasu, kiedy w Kawalerce nie pracuje już ruda, krótko obcięta dziewczyna, americano ma tam jakiś kwaśny posmak. Weszłam więc po 17:00 i zamówiłam latte.
Cisza. 17:37, wtulam się w miękkość kanapy okrytej szarym materiałem w kremowe groszki, a ciepłe żółcie lamp odbijają się w szybach przejeżdżających autobusów. Piję latte, trzymam zeszyt do łaciny i spoglądam na faceta z bródką, który spogląda na mnie zza swojego maca.
( Łacina mi nie przychodzi łatwo, a latte zawsze smakuje mi lepiej na podwójnym espresso. Nie wybaczę nigdy klientce z twarzą chomika tego, że zawsze zamawia w kawiarni, gdzie pracuję latte na 1/5 espresso. Sobie nie wybaczę nigdy, że zapomniałam dodać amaretto do latte dla pewnej klientki a zapytana o to, czy dodałam, skłamałam że tak. Porażka 2011)
Cisza. 17:43.
(...) Ujrzałam właśnie swoją twarz w szybie linii 116, zatrzymującej się po nasiąkniętych styczniową mżawką ludzi. Twarz zwrócona do szyby i przyglądająca się kawiarniom. Twarz kogoś, kto mógł wysiąść przed kościołem, wejść do środka i modlić się pod tym ołtarzem, gdzie kiedyś odprawiał msze Popiełuszko. Prosić o wspomniane wsparcie. Pomoc w odszukaniu dalszej drogi. By ze swym problemem nie egzystować w pojedynkę. Zagubiony człowiek we wspomnieniach wieloletnich marzeń, które po spełnieniu nie dały ulgi.
Cisza.
Nie, jdnak nie jest cicho. Słychać szum i ludzkie oddechy. Daje o sobie znać szelest, jest jednak w nim coś jednostajnego. -(...) uciekamy się Święta Boża Rodzicielko, naszymi prośbami racz nie gardzić....-
Słychać kroki, stukot obsasów, obsesyjny, dobitny i nie do zniesienia. Warkot otwieranych drzwi.
Ulica.
Spoliczkował mnie styczniowy wiatr. Jest 17:02. Trzeba się gdzieś ukryć przed deszczem i sennością. Najbliżej tu jest taka kawiarnia....Stawiam stopę na pasy. W słuchawkach kobieta śpiewa o tym, że wierzy, iż nadejdzie dzień, w którym uwierzy i wyłoni się z cienia. Poprawiam kołnierz płaszcza. Jestem szczęśliwa, że od teraz nie egzystuję ze swym problemem w pojedynkę. Wyłaniam się na pasy zza srebrnego jeepa.
Wszak spotkałam się ze światłami rozpędzonego samochodu.
Cisza.
Kawalerka. Lubię ten gwar wymieszany z zapachem kawy i stukotem spodków od filiżanek.
116 wypełnione pasażerami o świeżych styczniowych spojrzeniach (pełnych noworocznych postanowień) i czerwonych z zimna policzkach odjechało z przystanku. "I na mnie już czas" pomyślałam o 17:45, kiedy wraz z autobusem odjechała moja twarz.
http://kawalerkawilsona.pl/ Polecam.
1/06/2012
12/27/2011
Napawająca optymizmem myśl o nowości.
Mgła przysłania świat, widziany zza firan rzęs. Po szóstej czternaście, potem kawa, ciasto jeszcze świąteczne, deszcz i oddechy zaspanych ludzi w pociągu. Korytarz, jakaś książka i rzeczywistość. Powrót, mijające mnie przestrzenie, wreszcie Warszawa. Do kolejnej kawy lektura o tym, że człowiek podobny jest do drzewa. Że nie zważając na przeciwności losu, powinien piąć się w górę. Rozpościerać swe gałęzie i nie poddawać się. Nie stać w miejscu. Przyczyn poczucia "zgnilizny korzeni" można doszukiwać się w wielu aspektach, zdarzeniach z minionego roku (który chcąc nie chcąc nieświadomie nawet próbuje już podsumować... ). M. in. może brak odwagi? Tej, by spojrzeć sobie w oczy. By od nowa podjąć pewne trapiące decyzje. Dokonać zmiany na świeże i lepsze? Teraz w głowie pojawia się projekcja dotycząca nowej siebie. Warto to przemyśleć. Rozwinąć się. Wykorzystać nowe dni lepiej. Nie popadać w pychę. Dać z siebie więcej, by wyciągnąć więcej.
Mam nadzieję na więcej.
Na popludnie odkryty niedawno Twilite.
Mam nadzieję na więcej.
Na popludnie odkryty niedawno Twilite.
12/25/2011
Krótkowzroczność wrażliwościowa.
Światło czerwonych choinkowych lampek odbija się w krystalicznych oknach. Nie ma mrozu, nie ma śniegu, jest za to dom, wrzask pękającego drewna w kominkowym ogniu i dźwięk kaszlu obijający się echem o ściany mojego starego pokoju. Gadam z kimś na fejsbuku, czytam gazetę i myślę o tym, że ktoś znalazł czyjąś empetrójkę pozostawioną w klubokawiarni i nie oddał. Za to jak posłuchał to odmieniło mu się życie. Minuty stały się przemijające szybko, w rytm jak uderzenia w klawisze pianina, na którym wygrywa się jedną z piosenek. Dalej jego nowa playlista, nawet skladająca się z kilku utworów zabrzmiewa w umyśle, tworząc nowe plany na przyszłość. Zostawia czątkę swojego dawnego właściciela w organiźmie nowego siejąc jakby spokój i wyciszenie. Dobrze,że na świecie istnieją przypadki. Czasem poziom wrażliwości ulega zmiażdzeniu i gdyby nie przypadek, byłoby szaro i mgliście. Znaleziona empetrójka, przypadkowy film w kinie studyjnym, okryte na nowo stare perfumy matki, wyrwane z kontekstu słowa z piosenki....są jak te światła w mojej szybie. Zagnieżdzając się przed siatkówką dają obraz niesamowitego ciepła. Dobrze mi też w domu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)